Co by było gdyby nie COVID-19 (11) - 4 sierpnia

  • Dodał: Bartosz Szafran
  • Data publikacji: 04.08.2020, 09:34

Po spokojniejszym poniedziałku polskich kibiców miał czekać szalony wtorek. To miał być taki dzień, kiedy nie wiadomo "w co oczy włożyć". Mogliśmy go kończyć albo w absolutnej euforii, albo ze zwieszonymi głowami. Co moglibyśmy przeżywać gdyby nie pandemia COVID-19? zapraszamy do lektury kolejnego odcinka naszego cyklu.

 

Od czego zacząć? Wypadałoby od królowej sportu, prawda? Dzień na Stadionie Olimpijskim zacząć się dla nas miał dość spokojnie. W porannej sesji co prawda miały odbyć się dwa finały - skoku w dal kobiet i 400 metrów przez płotki mężczyzn, ale szukanie tutaj szansy na polski dobry (medalowy) występ byłoby już chyba przegięciem. Sam awans do decydującej rundy w tych konkurencjach jakiegokolwiek reprezentanta naszego kraju byłby miłym zaskoczeniem. Ponadto po 2 w nocy w zmaganiach eliminacyjnych zobaczylibyśmy trójskoczków i panie rzucające oszczepem - i tu awans do finału polskiego lekkoatlety raczej byłby mało prawdopodobny. Inaczej rzecz się ma z biegami na 1500 metrów mężczyzn i 400 metrów kobiet, w których rozegrane zostaną pierwsze rundy. Tu liczyliśmy na dobre biegi i awans do półfinałów, zwłaszcza Marcina Lewandowskiego i Justyny Święty-Ersetic. O to samo w eliminacjach 200 metrów panów byłoby ciężko.

 

Główne uderzenie miało nastąpić w sesji wieczornej, która w Polsce rozpoczynałaby się w samo południe. Równolegle trwać miały dwa finały, które by nas szalenie interesowały i w których mieliśmy prawo mieć uzasadnione pretensje do medali i to nawet tych najcenniejszych. Mowa to oczywiście o rzucie młotem kobiet i skoku o tyczce panów. Anita Włodarczyk miała bronić tytułu mistrzyni olimpijskiej wywalczonego w Rio. Choć poprzedni sezon miała stracony, to  zrobiłaby wszystko, by dorównać Robertowi Korzeniowskiemu, który jako jedyny z polskich sportowców z trzech kolejnych igrzysk przywoził złoty medal w jednej konkurencji. Pojawiały się głosy, że Włodarczyk się kończy, że w Tokio zajmie miejsce poza podium, że skończy już karierę. A ja jednak wierzyłem w naszą mistrzynię i życzyłem jej (sobie i Wam, czytelnicy drodzy także) by ten cel osiągnęła. Po cichu liczyłęm, że do walki o medale włączą się dwie kolejne Polki - Joanna Fiodorow i Malwina Kopron - mają do tego predyspozycje i motywację. To mógł być i miejmy nadzieję że za rok faktycznie będzie piękny konkurs. W tym samym czasie Piotr Lisek miał się zmagać z rywalami i wysokością. Jeśli nasz tyczkarz utrzymałby formę z 2019, albo jeszcze ją poprawił byłby jednym z głównych kandydatów do olimpijskiego złota. Jeśli wesprze go jeszcze skutecznie Paweł Wojciechowski, który przecież ma na koncie dwa medale mistrzostw świata, wywalczone na azjatyckiej ziemi (Daegu i Pekin) to mógł nam się zrobić kolejny piękny konkurs. Zabrakłoby nam kciuków do trzymania! Czyli co - cztery medale? Powiedzmy dwa złote i dwa brązowe? Chyba taki scenariusz każdy przyjąłby bez wahania. To jednak nie wszystko, serce polskiego kibica miało mieć ciężkie wczesne popołudnie. Otóż na dokładkę odbyć się miały eliminacje pchnięcia kulą mężczyzn. Michał Haratyk i Konrad Bukowiecki awans do finału powinni byli uzyskać bez kłopotu, ale zawsze jakiś tam cień niepewności się tli. Wszystko inne byłoby w cieniu tych trzech konkurencji, ale warto odnotować, że odbyć się miały jeszcze finały 800 metrów kobiet i 200 metrów kobiet oraz półfinały 200 metrów mężczyzn i 1. runda 5000 metrów mężczyzn.

 

Po 2:30 na Sea Forrest Waterway rozpocząć się miała pierwsza sesja finałowa w kajakarstwie. Planowane były półfinały i finały w czterech konkurencjach - K1 200 metrów kobiet, K2 500 metrów kobiet, K1 1000 metrów mężczyzn oraz C2 1000 metrów mężczyzn. W dwóch kobiecych konkurencjach na ubiegłorocznych mistrzostwach świata Polki wywalczyły medale, więc nie mogliśmy liczyć na mniej niż na powtórkę tych sukcesów. Zresztą Marta Walczykiewicz od lat regularnie staje na podium najważniejszych imprez, więc czemu w Tokio miałoby być inaczej. Karolina Naja i Anna Puławska na pewno byłyby też w gronie kandydatek do medali. Oczywiście trzeba pamiętać, że w kajakarstwie na igrzyskach częściej spotykały nas niemiłe zaskoczenia niż niespodziewane sukcesy - pisałem o tym wczoraj. W chwili przenoszenia igrzysk Polacy mieli jeszcze kwalifikację w kanadyjkowej dwójce, ale tu sam awans do finału A byłby sukcesem. Nie bądźmy zbyt pazerni, medalu tu nie oczekiwaliśmy. Do lekkoatletycznych czterech krążków dorzućmy dwa kajakarskie.

 

Ciekawie mogło też być na ciężarowym pomoście. Wśród zawodników, walczących o medale w limicie 109 kilogramów zobaczylibyśmy zapewne Arkadiusza Michalskiego. Sztangista Budowlanych Opole miał bardzo udany rok 2018, kiedy zdobył złoto mistrzostw Europy i brąz mistrzostw świata. W poprzednim sezonie było gorzej - piąte miejsce w Europie i ósme na świecie, ale z całą pewnością jest to zawodnik, którego stać było na dźwiganie w okolicach olimpijskiego podium. Z powodu skażenia dopingiem rzadko śledzę zdarzenia w tym sporcie, niemniej jednak 4 sierpnia 2020 o 12:50 spojrzałbym w kierunku pomostu, choć w tym samym czasie zapewne ciekawsze rzeczy działy by się na stadionie lekkoatletycznym. Tak czy owak o medal byłoby tu ciężko, nie możemy tu podbić licznika do siódemki.

 

Kontynuując naszą wędrówkę po olimpijskich arenach pachnących polskimi medalami przenieśmy się na Izu Velodrome. Tu od 8:30 rywalizować mieli kolarze torowi, a wśród nich drużyna naszych sprinterów. Polacy do głównych faworytów igrzysk nie należeli z całą pewnością, ale stać ich było na sprawienie miłej, a nawet bardzo miłej niespodzianki. Jak już pisałem wczoraj poziom polskiego kolarstwa torowego podnosi się z roku na rok, za obecnymi polskimi gwiazdami idą świetni juniorzy i młodzieżowcy, może to już był czas na otwarcie olimpijskiego medalowego worka torowców? Kto wie, akurat dla tej dyscypliny w Polsce przesunięcie igrzysk może okaże się korzystne? Prócz sprinterów medale rozdzielić w tym dniu miały panie w wyścigu drużynowym, tu na zbyt wiele liczyć nie mogliśmy, kiedy decydowano o odwołaniu igrzysk nasza czwórka nie miała jeszcze kwalifikacji olimpijskiej. To co, siedem? No dobra, sześć i pół.

 

Z dużo większym spokojem patrzylibyśmy na kilka innych finałów, zaplanowanych na 4 sierpnia - w skokach do wody, żeglarstwie, zapasach, czy gimnastyce sportowej. Tu Polacy istotnej roli odgrywać nie mieli, jakkolwiek naszych zapaśników i zapaśniczki na jednorazowy medalowy wyskok zawsze stać. W turnieju tenisa stołowego planowano mecze ćwierćfinałowe, ale udział w nich naszych pań (panowie nie wywalczyli kwalifikacji) byłby miłą niespodzianką. Nie byłby natomiast niespodzianką ćwierćfinał i to zwycięski w wykonaniu naszych siatkarzy plażowych - Grzegorza Fijałka i Michała Bryla. Wszak to liderzy światowego rankingu, regularnie grający w najważniejszych fazach turniejów World Tour. Na igrzyskach swój debiut miała mieć przepiękna dyscyplina, jaką jest wspinaczka sportowa. Polacy, a dokłądnie Polki specjalizują się we wspinaczce czasowej, w Tokio miała być rozgrywana kombinacja uwzględniająca wszystkie trzy specjalności wspinaczkowe (jeszcze bouldering i prowadzenie), niemniej startowi Aleksandry Mirosław przyglądalibyśmy się ze sporym zainteresowaniem. We wtorek mieliśmy mieć eliminacje bez emocji medalowych.

 

No i oczywiście to, co przyciągnęłoby przed telewizory zapewne największą liczbę kibiców. Czyli dyscypliny zespołowe. Oczywiście we wtorek czekałby nas ćwierćfinał siatkarzy (chyba nikt nie brał pod uwagę odpadnięcia naszych panów po fazie grupowej). Z kim zagraliby Polacy - zapewne z jednym z tuzów światowej siatkówki - Brazylią, Francją, Rosją lub USA, tak ułożyło się losowanie. Wynik gry z każdym z tych zespołów to sprawa otwarta - z każdym wygrywaliśmy już nie raz, ale i z każdym przegrywaliśmy. Od lat ćwierćfinał jest granicą, za którą nasi siatkarze nie są w stanie wskoczyć. Czy zmieniłoby się to w Japonii, tak dla Polaków szczęśliwej? Wierzylibyśmy w to głęboko, ale serca drżałyby nam przy każdej piłce. Mniej odporni wspieraliby się zapewne środkami uspokajającymi. Do wyboru mieliśmy cztery godziny rozgrywania tego najważniejszego meczu czterolecia - 2:00, 6:00, 10:00 i 14:30. W każdej z nich musielibyśmy mocno posiłkować się pilotem telewizyjnym, bo równolegle o medale walczyliby inni nasi sportowcy.

 

Kto wie, czy w tym samym czasie na parkiet nie wychodziłby nasi koszykarze. Ubiegłoroczne mistrzostwa świata narobiły nam smaku na duży wynik na igrzyskach, a takim byłby awans do ćwierćfinału. Jednak najpierw podopieczni trenera Taylora mieli przebrnąć ostatnią fazę kwalifikacji olimpijskich. O bilety do Tokio nie byłoby łatwo (i nie będzie), ale czemu w takim dniu jak 4 sierpnia nie wierzyć w wielkie sukcesy.

 

Czyli wychodzi nam sześć medali i co najmniej dwa awanse do półfinałów w grach zespołowych. Ależ to byłby piękny dzień, który wspominalibyśmy latami. Zawody sportowe miały trwać w sumie od 2:00 do około 16, blisko 14 godzin sportu na najwyższym poziomie. Ich plan wyglądał DOKŁADNIE TAK. Identycznie będzie to wyglądało w czwartek 3 sierpnia 2021, bo program igrzysk, jak już pisaliśmy codziennie, przesunięty został bez większych zmian w poszczególnych sesjach o dokładnie 52 tygodnie.

 

 

Bartosz Szafran

Od wielu wielu lat związany ze sportem czynnie jako biegający, zawodowo jako sędzia i medyk oraz hobbystycznie jako piszący wcześniej na ig24, teraz tu. Ponadto wielbiciel dobrych książek, który spróbuje sił w pisaniu o czytaniu.