Co by było gdyby nie COVID-19 (8) - 1 sierpnia

  • Dodał: Bartosz Szafran
  • Data publikacji: 01.08.2020, 09:38

Sobota 1 sierpnia na igrzyskach w Tokio miała być pierwszym dniem "złotego weekendu, w czasie którego rozdane miało zostać mnóstwo kompletów medali. Taka kulminacja olimpijskiej rywalizacji. Ile krążków zdobyliby reprezentanci Polski? Szans było kilka, ale żadna z nich nie należała do tych "najmocniejszych". Zapraszamy zatem do lektury kolejnego odcinka cyklu o przeniesionych z powodu pandemii igrzyskach.

 

Dwie dyscypliny w sposób szczególny przyciągałyby naszą uwagę. Oczywiście nasze oczy zwrócone by były przede wszystkim na Stadion Olimpijski, gdzie drugi dzień rywalizować mieli lekkoatleci. W sesji porannej (2:00 czasu polskiego) szczególnie zainteresowałyby nas dwie konkurencje. W eliminacjach na 800 metrów biegliby  zapewne Marcin Lewandowski i Adam Kszczot. Nasi średniodystansowcy dominują w Europie, hurtowo zdobywają medale mistrzowskich imprez kontynentalnych, kiedy jednak przychodzi do rywalizacji na poziomie światowym, głownie z biegaczami z Afryki, jest gorzej. Cztery lata temu w finale znalazł się tylko Lewandowski, zajmując w nim szóste miejsce. Liczymy, że w Tokio obaj nasi zawodnicy pobiegliby (i pobiegną za rok) w decydującym o medalach biegu. Niemniej sobotnie eliminacje powinni byli przebrnąć bez kłopotu. Nerwowo byłoby zapewne w eliminacjach skoku o tyczce. W ostatnich miesiącach przed pandemią Piotr Lisek zadziwiał świat, ale nie wiadomo jak byłoby na najważniejszej imprezie czterolecia. Eliminacje są pewnego rodzaju loterią, bo w historii igrzysk były już przypadki, kiedy typowani do medali skoczkowie nie zaliczali w kwalifikacjach żadnych wysokości i tak żegnali się z marzeniami. Sobotnia noc przynieść miała jeszcze pierwszą rundę 100 metrów przez płotki kobiet, w których na dziś mamy dwa minima - Karoliny Kołeczek i Klaudii Siciarz. Tu o coś więcej niż awans do półfinałów byłoby trudno. Eliminacje rozegrane zostałyby także w rzucie dyskiem pań, 400 m przez płotki kobiet oraz na 100 metrów mężczyzn. Polacy na dziś w tych konkurencjach minimów nie wypełnili, więc nie ma się co rozpisywać. W męskim sprincie miały być to preeliminacje i mogliśmy mieć okazję zobaczyć zawodników z krajów, które trudno nam wskazać na mapie. To taki igrzyskowy folklor, ale sympatyczny w oglądaniu.

 

Piękna mogła być dla nas sesja wieczorna. Po pierwsze miał odbyć się finał rzutu dyskiem panów, a w nim, miejmy nadzieję, zobaczymy Piotra Małachowskiego i Roberta Urbanka (o ile wypełni minimum). Cztery lata temu wrocławski dyskobol sięgnął po srebro, choć już witał się ze złotem. Wydaje się, że w Tokio mogło być temu przesympatycznemu zawodnikowi ciężko o medal, ostatnie sezony kończył bez krążka najważniejszych imprez. Z drugiej strony wiemy, że igrzyska motywują go szczególnie, zwłaszcza po tym, jak w Rio niemiecki rywal złoty medal wyrwał mu dosłownie w ostatnim rzucie. Wszyscy ściskalibyśmy kciuki za powodzenie misji "Tokio" pana Piotra. Z drugiej strony Urbanka też było stać na sprawienie niespodzianki i wskoczenie na olimpijskie podium. Bardzo ciekawy miał być dla nas finał debiutującej na igrzyskach sztafety mieszanej 4x400 metrów. Nasz kwartet należy do światowej czołówki, co udowodnił szóstym miejscem na mistrzostwach świata w Dausze. Kto wie, czy w Tokio nie zdołałby poprawić tej pozycji i włączyć się do walki o medale. Do tego trzeba dołożyć półfinały i finał stumetrówki pań (czy Ewa Swoboda dałaby radę wejść do ósemki sprinterek igrzysk?) i pierwszą rundę u mężczyzn. Wydaje się, że polskie ulice w sobotę 1 sierpnia w samo południe mogły opustoszeć.

 

Około 5:00 nasza uwaga miała przenieść się zdecydowanie w kierunku Enoshima Yacht Harbour, gdzie miały odbyć się wyścigi medalowe w klasie RS:X kobiet i mężczyzn. Osiem lat temu brązowe medale w tych konkurencjach wywalczyli Zofia Klepacka i Przemysław Miarczyński, a medale te zostały przyjęte z pewnym niedosytem - liczono na tytuły mistrzowskie. Cztery lata temu Piotr Myszka i Małgorzata Białecka także jechali po medale i to z tego najcenniejszego kruszcu. Białecka wystartowała fatalnie, nie kwalifikując się nawet do wyścigu medalowego. Myszka długo był na podium, medal stracił w ostatnim wyścigu eliminacyjnym i medalowym, kończąc zawody na czwartym miejscu ze stratą dwóch punktów do podium. Oba te starty łączyły gorące krajowe eliminacje, które zawodników zajmowały bardziej, niż szykowanie formy na igrzyska. Wygranie z najgroźniejszymi konkurentami na polskim podwórku dawało bilet na igrzyska (kwalifikacje nie są imienne, tylko dla kraju), tam miało być już z górki. Jak zwykle słuchaliśmy różnych tłumaczeń, zrzucania winy za niepowodzenie na przyczyny obiektywne, ale prawda jest taka, że Polaków wykańczał (i wykańcza nadal!) wewnętrzny system kwalifikacji i nadmierna pewność siebie. Teraz jest o tyle lepiej, że nasi zawodnicy do Tokio nie jechaliby w roli murowanych i głównych faworytów do zwycięstwa. Może to przełożyłoby się na dobre osiągnięcia na olimpijskim akwenie. Może tym razem nie będzie przeszkadzał wiatr, fale i zanieczyszczenia? 1 sierpnia nad ranem wszystko się miało wyjaśnić - czy Myszka i Zofia Noceti-Klepacka stali by na podium.

 

Kolejne finały miały być rozegrane na olimpijskim basenie - 100 metrów motylkowym kobiet, 200 metrów grzbietowym kobiet, 800 dowolnym kobiet oraz sztafeta mieszana 4x100 metrów zmiennym. To miała być przedostatnia olimpijska sesja finałowa. W tych indywidualnych konkurencjach na razie Polacy nie wypełnili minimów, nie piszmy więc o ich szansach, kwalifikację wywalczyła natomiast sztafeta. Czy stać ją było na awans do finału? Trudno powiedzieć, ale na pewno byłoby to ciężkie zadanie.

 

Jeśli chodzi o inne dyscypliny, to z przyjemnością popatrzylibyśmy na finał tenisowego singla pań, skoków na trampolinie mężczyzn czy też badmintonowego debla panów. Z całą pewnością nie widzielibyśmy w nich reprezentantów Polski. Być może zobaczylibyśmy ich na starcie turnieju drużyn mieszanych w judo czy też w kategorii do 96 kilogramów w podnoszeniu ciężarów. Trudno jednak sobie wyobrazić, że odgrywaliby oni w tych rywalizacjach pierwszoplanowe role. Nie inaczej byłoby jeśli chodzi o turniej drużynowy szablistek - tu zresztą Polki przegrały eliminacje i do Tokio by nie pojechały.

 

Sobota miała przynieść naszej reprezentacji kolejne medale, może nawet cztery - ale to wariatnt huraoptymistyczny. Bardziej realne są jeden, może dwa kolejne krążki w naszym dorobku. Zawody sportowe miały trwać w sumie od 0:30 do około 16. Ich plan wyglądał DOKŁADNIE TAK. Identycznie będzie to wyglądało w czwartek 31 lipca 2021, bo program igrzysk, jak już pisaliśmy codziennie, przesunięty został bez większych zmian w poszczególnych sesjach o dokładnie 52 tygodnie.

Bartosz Szafran

Od wielu wielu lat związany ze sportem czynnie jako biegający, zawodowo jako sędzia i medyk oraz hobbystycznie jako piszący wcześniej na ig24, teraz tu. Ponadto wielbiciel dobrych książek, który spróbuje sił w pisaniu o czytaniu.