Co by było gdyby nie COVID-19 (7) - 31 lipca

  • Dodał: Bartosz Szafran
  • Data publikacji: 31.07.2020, 10:13

Od wielu lat na ten dzień, my wielbiciele sportów olimpijskich czekamy w sposób szczególny. Na areny wkroczy z dumnie podniesioną głową Królowa Sportu, lekkoatletyka. Miała ona nam na tokijskich igrzyskach przysporzyć najwięcej radości z całej olimpijskiej rodziny. Dziś jeszcze, 31 lipca zapewne nie cieszylibyśmy się z medali w tej dyscyplinie, ale zaczęłaby się dla nas ta lepsza część igrzysk.

 

Nasza miłość do Królowej na ostatnich igrzyskach była nieco zdradzana, bo nasi reprezentanci startowali jednak z małymi wyjątkami startowali poniżej naszych oczekiwań i swoich możliwości. Z mistrzostw świata i Europy przywozili pełne worki medali, wracali do domu w glorii jednej z najlepszych lekkoatletycznych nacji tego świata, a kiedy przychodził czas zmagań olimpijskich zaczynało czegoś brakować. A to szczęścia, a to odrobiny opanowania, a to zdrowia. Zdobyczy medalowych było co najmniej o 50% za mało, a i tak była to najmocniejsza polska broń w walce o jak najwyższe miejsce w klasyfikacji medalowej. Tym razem na mistrzostwach globu poprzedzających igrzyska nie mogliśmy poczuć przesytu polskich spektakularnych sukcesów. Sześć medali, w tym złoto mającego olimpijską fobię Pawła Fajdka było wynikiem satysfakcjonującym, ale nie powalającym na kolana. Co prawda nie startowała w Dosze Anita Włodarczyk, która ostatnią dekadę w rzucie młotem zdominowała w sposób absolutny, ale występ w stolicy Kataru nieco przestudził gorące głowy fanów lekkoatletyki nad Wisłą. Czekalibyśmy na ten dzień z utęsknieniem, ale i z pewną rezerwą. Pęknięcie nadmuchanego balonika jest czasami bolesne, o czym przekonywaliśmy się w upalne dni lata roku 2012 i 2016. Jak byłoby Tokio? W każdym razie w piątek, 31 lipca medalu byśmy się na Stadionie Olimpijskim nie doczekali.

 

Tak naprawdę Królowa wkroczyć na areny miała jeszcze w czwartek, bo na 23:00 polskiego czasu planowano start chodu na 20 kilometrów mężczyzn. Od czasów Roberta Korzeniowskiego na te zmagania patrzymy z dużą doża spokoju, nie inaczej byłoby w Tokio. Polskiego krążka byśmy się nie spodziewali. O 2:00 rozpocząć się miała regularna sesja poranna, a w niej miało być już na co popatrzeć. Po pierwsze eliminacje rzutu dyskiem z Piotrem Małachowskim (i pewnie jeszcze z którymś z Polaków) - tu mieliśmy sobie zadawać pytanie, czy dwukrotny medalista olimpijski jest w stanie nawiązać do swoich najlepszych występów w karierze? Patrząc na ostatnie miesiące nie byłoby łatwo, ale wrocławianin to zawodnik, który wiele razy pokazywał, że na najważniejsze imprezy potrafi przygotować genialną formę. Odbyć się miały też eliminacje męskiego skoku wzwyż. Tu na razie żaden z Polaków nie wypełnił olimpijskiego minimum, więc trudno coś pisać o szansach. Minimum ma za to Ewa Swoboda. Nasza sprinterka z roku na rok staje się dojrzalsza i zbliża się do światowej czołówki, choć w uzyskiwanych czas wielkiego progresu nie ma. Polkę stać na przejście eliminacji, może na awans do półfinału, ale na olimpijski finał chyba musiałaby jeszcze mocno poprawić swój czas. W tejże sesji eliminacje rozegrane miały być eliminacje w konkurencjach 800 metrów kobiet i 400 metrów przez plotki mężczyzn.

Sesja wieczorna rozpocząć się miała w samo południe polskiego czasu. Tu emocjonować się mieliśmy przede wszystkim eliminacjami pchnięcia kulą kobiet, w których o olimpijski finał miała skutecznie powalczyć Paulina Guba. Swój olimpijski debiut przeżyje sztafeta mieszana 4x400 metrów, konkurencja będąca kolejnym dowodem, że MKOl coraz mocniej stawia na konkurencje mikstowe. To może być bardzo ciekawa konkurencja z polskiego punktu widzenia - przez pewien czas do naszej czwórki należał najlepszy wynik w 2019 roku na świecie, w Dosze nasza czwórka finiszowała na piątym miejscu. Mogliśmy się zatem spodziewać spokojnego awansu do finału konkurencji. Prócz tego w tej sesji miał odbyć się finał biegu na 10 000 metrów mężczyzn, eliminacje 5000 metrów i trójskoku kobiet - zapewne bez istotnego udziału Polaków.

 

Niemal równolegle z początkiem zmagań lekkoatletów kończyć się będą powoli konkurencje pływackie igrzysk. Tak zazwyczaj ułożony jest ich program. O 3:30 w sesji finałowej walka o medale miała odbyć się na dystansach 200 metrów klasykiem i 100 metrów dowolnym kobiet oraz 200 metrów zmiennym i 200 metrów grzbietowym mężczyzn. Ten ostatni mógł być dla polskich kibiców interesujący, bo może zobaczylibyśmy w nim Radosław Kawęckiego. Nasz grzbiecista na ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Gwangju otarł się o podium na tym dystansie. Może w Tokio będzie lepiej i zobaczymy go w gronie najlepszych trzech pływaków na tym dystansie? W wieczornej sesji eliminacyjnej może moglibyśmy zobaczyć na 50 metrów dowolnym Katarzynę Wasick i Pawła Juraszka. W momencie przenoszenia igrzysk na 2021 rok nie było to jasne.

 

O 7:20 mieliśmy pasjonować się kolejnym starciem naszych siatkarzy. Ty razem w czwartym meczu fazy grupowej rywalami mieli być gospodarze igrzysk, Japończycy. Jak mówi stare porzekadło gospodarzom ściany sprzyjają, ale Ariake Arena chyba nie ma aż tak mocnej konstrukcji, by zatrzymała Polaków. Japończycy nie powinni byli sprawić podopiecznym trenera Heinena większych problemów. Oczywiście igrzyska to igrzyska, nasi siatkarze z tyłu głowy mieliby na pewno przegrane batalie o olimpijskie medale sprzed czterech czy ośmiu lat, kiedy byli typowani do najwyższych laurów, a kończyli na ćwierćfinałowych porażkach poprzedzonych marnymi występami w fazie grupowej, ale w Tokio miało być inaczej. I wierzmy w to, że tak inaczej właśnie by było i będzie za dokładnie 52 tygodnie. W naszej grupie w piątek mieli jeszcze zagrać Kanadyjczycy z Wenezuelą (o 2:00) oraz Włosi z Iranem (o 12:40). Wydaje się, że po czterech kolejkach większość zagadek w naszej grupie byłaby rozwiązana.

 

Wcześnie rano, bo już o 1:00 rywalizację rozpocząć mieli specjaliści WKKW. W tej konkurencji zobaczylibyśmy trójkę Polaków i z całą pewnością na ich walkę o jak najlepsze miejsce popatrzylibyśmy z przyjemnością. W pierwszym dniu miało odbyć się ujeżdżenie, dla mnie osobiście najmniej interesująca część tej pięknej konkurencji, ale dla wielu wręcz odwrotnie - najbardziej warta oglądania. Nie łudźmy się, Polacy nie byliby w stanie nawiązać do bardzo dawnych już medalowych tradycji polskich jeźdźców, ale stać ich na miejsce w czołowej dziesiątce klasyfikacji drużynowej. Indywidualnie będzie o taki sukces trudno, ale przecież w sporcie nie ma rzeczy niemożliwych.

 

W piątek zakończyłaby się rywalizacja wioślarzy na Sea Forest Waterway. Zaplanowano cztery finały A - w jedynkach i ósemkach kobiet i mężczyzn. Na medale chyba raczej liczyć nie możemy, ale kto wie, czy w  w decydujących wyścigach nie zobaczylibyśmy Natana Węgrzyckiego. Finały wioślarskie nałożyłyby się czasowo na zmagania medalowe pływackie i poranną sesję lekkoatletyczną, więc musielibyśmy sprawnie operować pilotem, albo nieustannie patrzeć na relację tekstową na poinformowani.pl. U nas przynajmniej nie przeszkodziłyby Wam reklamy podpasek, proszków do prania, żyletek i całego innego badziewia jakie tworzy świat.

 

Kto jeszcze z Polaków mógł nam dostarczyć rozrywki w ostatni lipcowy, zapewne upalny dzień? Szpadziści w drużynie nie,bo na igrzyska się po prostu nie zakwalifikowali. Raczej na pewno nie badmintoniści i tenisiści stołowi, którzy w decydujących o rozdziale medali fazach tych dyscyplin braliby udział li tylko w charakterze kibiców. No a może na koniec zmagań na tatami o miłą niespodziankę postarałby się w kategorii powyżej 100 kg Maciej Sarnacki? Jeśli w ogóle do stolicy Japonii by pojechał. Wszak pseudowłodarze Polskiego Związku Judo robili wszystko, by tak się nie stało. Albo o niespodziankę postara się któryś z naszych kajakarzy górskich w konkurencji K1 - Dariusz Popiela, Mateusz Polaczyk - nie wiemy, który z nich reprezentowałby Polskę na igrzyskach w Tokio. Może o medale walczyć będą nasi tenisiści ziemni? Siatkarze plażowi i ich koleżanki mieli już powoli kończyć fazę grupową.

 

Drugi dzień z rzędu raczej nie doczekalibyśmy się polskiego medalu w Tokio, ale to miała być "cisza przed burzą", którą mial przynieść "złoty weekend" i drugi tydzień igrzysk. Zawody sportowe miały trwać w sumie od 1:30 do około 16. Ich plan wyglądał DOKŁADNIE TAK. Identycznie będzie to wyglądało w czwartek 30 lipca 2021, bo program igrzysk, jak już pisaliśmy codziennie, przesunięty został bez większych zmian w poszczególnych sesjach o dokładnie 52 tygodnie.

Bartosz Szafran

Od wielu wielu lat związany ze sportem czynnie jako biegający, zawodowo jako sędzia i medyk oraz hobbystycznie jako piszący wcześniej na ig24, teraz tu. Ponadto wielbiciel dobrych książek, który spróbuje sił w pisaniu o czytaniu.