Co by było gdyby nie COVID-19 (4) - 28 lipca

  • Dodał: Bartosz Szafran
  • Data publikacji: 28.07.2020, 10:00

Kiedy dokładnie rok temu pisałem cykl zapowiadający Tokio 2020 pisałem, że wtorek 28 lipca dla polskiego kibica może być jednym z najprzyjemniejszych dni igrzysk. Wyliczyłem aż pięć poważnych szans medalowych. Wielka szkoda, że nie możemy tych moich wróżb dziś sprawdzić. Pozostało nam jedynie pochylenie się nad tym, co nas ominęło, ale być może wydarzy się za dokładnie 52 tygodnie - 27 lipca 2021 roku. Zapraszamy więc do lektury kolejnej części naszego cyklu.

 

Zacząć się miało już w środku nocy. Na 1:30 naszego czasu zaplanowano na Sea Forest Waterway sesję wioślarską, której kulminacyjnym punktem miały być finały A czwórek podwójnych kobiet i mężczyzn. Przypomnijmy, że niemal rok temu na mistrzostwach świata Agnieszka Kobus-Zawojska, Marta Wieliczko, Katarzyna Zilmann, Maria Springwald oraz Dominik Czaja, Wiktor Chabel, Szymon Pośnik i Fabian Barański sięgnęli po srebrne medale, po raz kolejny potwierdzając przynależność do ścisłej światowej czołówki. Bardzo realne wydawało się powtórzenie tych medalowych osiągnięć w Tokio, bo to nie były przypadkowe, jednorazowe wyskoki formy, lecz kolejne doskonałe wyniki w rywalizacji z najlepszymi na świecie. Wydaje się, że faktycznie cieszylibyśmy się z dwóch krążków wyłowionych z wody. Kwestią otwartą pozostaje ich kolor, ale nie można było wykluczyć tego najprzyjemniejszego wariantu - dwóch medali z najcenniejszego kruszcu. Deserem po medalowych wielkich emocjach miały być półfinały w dwójkach podwójnych wagi lekkiej i dwójkach bez sternika, jak mniemamy z udziałem co najmniej jednej polskiej osady.

 

Prosto z wioślarskiego toru naszą uwagę mieliśmy przenieść do hali Makuhena Messe, gdzie liczylibyśmy na dwa kolejne krążki w polskim dorobku. Jeden wydawał się naprawdę realny, a jego zdobywczyniami miały być szpadzistki w drużynie. Aleksandra Zamachowska, Magdalena Piekarska, Barbara Rutz, Ewa Trzebińska i Renata Knapik-Miazga - z tej piątki rekrutowałaby się trójka (plus rezerwowa), które już o 3:00 polskiego czasu rozpoczęłaby walkę o olimpijskie złoto. polki z całą pewnością byłyby jednymi z faworytek do tego największego zaszczytu. Na takie twierdzenie pozwalała historia ich startów w ostatnich dwóch latach, kiedy to wygrały kilka zawodów pucharu świata, zdobyły mistrzostwo Europy, przez pewien czas liderowały rankingowi światowemu w tej konkurencji, miały na "rozkładzie" wszystkie liczące się w tej broni nacje. Jedyny tak naprawdę nieudany występ zanotowały na mistrzostwach świata w 2019 roku. To mogło nieco studzić nasze apetyty, bo w najważniejszej imprezie roku wypadły najgorzej, jakby zjadły je nerwy (na pewno był w tym element kłopotów zdrowotnych). Obecnie Polki są w rankingu światowym na trzecim miejscu z minimalną stratą do Rosjanek i nieznacznie większą do Chinek. By zdobyć w Tokio medal trzeba było wygrać "tylko" dwa mecze, bo w drużynówkach startuje po 8-9 zespołów. Niby niewiele, ale jednak... Tak czy owak nasza nocna uwaga skierowana byłaby na szermierczą planszę.

 

W tym samym czasie w tym samym kompleksie, ale innej hali swoje walki rozpocząć mieli taekwondziści i taekwondzistki. Wśród nich prawdopodobnie jedyna Polka w tej dyscyplinie na tokijskich igrzyskach, Aleksandra Kowalczuk. Turniej olimpijski w tej dyscyplinie miał być (i będzie za rok) dość specyficzny, bo rywalizacja toczyć się miała w mniejszej liczbie kategorii wagowych niż mistrzostwa Europy, świata czy puchary świata. Stąd konkurencja w poszczególnych wagach byłaby jeszcze większa niż na innych turniejach. Polka z roku na rok umacnia się na czołowych miejscach w taekwondowej hierarchii, staje na podium Pucharu Świata, ma w dorobku mistrzostwo Europy, rok temu była w ósemce mistrzostw świata. Siłą rzeczy miała należeć do szerokiego grona faworytek kategorii powyżej 67 kilogramów. Może nie do tego najściślejszego, ale podium w jej wykonaniu nie powinno było dziwić. Zawodniczka sama przyznaje, że Tokio jest jej celem, któremu wszystko podporządkowuje. Więc... no mieliśmy kibicować w środku nocy i, miejmy nadzieję, w południe, kiedy zaplanowano sesję finałową. Miejmy nadzieję, że tak będzie za rok.

 

Gdyby szeregować nasze wtorkowe medalowe nadzieje od tych najbardziej prawdopodobnych, to w mojej skromnej ocenie wyglądałoby to tak: 1. wioślarstwo (choć jeden), 2. szermierka, 3. taekwondo i... kolarstwo górskie. Kiedy na igrzyskach startuje Maja Włoszczowska, zawsze powinniśmy liczyć na bardzo dobry występ. W 2008 i 2016 roku były to występy medalowe, w 2004 miejsce szóste, w 2012... porażka z poważną kontuzją w roku, kiedy wydawało się, że ma największe szanse na olimpijski triumf. To miały być czwarte igrzyska Mai, o ile by się na nie zakwalifikowała (nie było to jeszcze jednoznacznie jasne w momencie przenoszenia igrzysk na 2021, ale innego scenariusza raczej nie braliśmy pod uwagę) i nie byłaby raczej powszechnie uznaną faworytką do medalu. My swoje jednak wiemy, to zawodniczka, która charakteryzuje się wyjątkowym hartem ducha,a igrzyska wyzwalają w niej zawsze nadzwyczajne moce. I pewnie nie przeszkadzałaby jej nawet "klątwa chorążego", wszak ta niezwykle utytułowana i doświadczona zawodniczka byłaby jedną z głównych kandydatek do dźwigania polskiej flagi w czasie Uroczystości Otwarcia. Wyścig był zaplanowany an ósmą rano polskiego czasu.

 

Bawiąc się w ekstremalnego optymistę mógłbym się dopatrzyć kolejnych szans medalowych, ale tak naprawdę ich realizację należałoby traktować w kategorii bardzo przyjemnej niespodzianki. Pisze tu po pierwsze o Klaudii Zwolińskiej (lub też Natalii Pacierpnik - nie było jasne, która z tych zawodniczek pojedzie do Tokio) w K1 w kajakarstwie górskim. Zwolińska w ubiegłym roku miała medal młodzieżowych mistrzostw świata, Pacierpnik była w Londynie w czołowej ósemce igrzysk. Obie potrafią więc zakręcić się wśród czołówki, a igrzyska są na tyle specyficzną imprezą, że mieliśmy już w tej dyscyplinie rozstrzygnięcia niespodziewane, żeby nie powiedzieć szokujące.

 

Na tatami rywalizować mieli zawodnicy w kategoriach do 63 kg kobiet i do 81 kg mężczyzn. W tych wagach mieliśmy szanse na olimpijskie kwalifikacje - mowa tu o Agacie Ozdobie i Damianie Szwarnowieckim. Oczywiście na olimpijskiej kwalifikacji Polacy nie chcieli poprzestać, ale o podium mogło być bardzo trudno, zresztą jak wszystkim polskim judokom. Czasy Pawła Nastuli, Waldemara Legienia, Rafała Kubackiego minęły chyba bezpowrotnie i jakiekolwiek miejsce w czołowej ósemce byłoby sukcesem. Choć z drugiej strony medale przyciągają medale. Jeśli dziś wyłowilibyśmy krążki na wioślarskim torze, o medale powalczyłyby szpadzistki, Kowalczuk, Włoszczowska to medalowy nastrój mógł udzielić się i innym, choćby judokom.

 

To oczywiście jeszcze nie wszystko. We wtorek mieliśmy szanse kibicować jeszcze wielu naszym reprezentantom. Być może koszykarzom w odmianie trójosobowej, w której kończyć się miała faza grupowa, zaplanowano też mecze ćwierćfinałowe. Siatkarze plażowi być może graliby kolejne mecze fazy grupowej, a duet Fijałek/Bryl należałby do faworytów turnieju. W tenisie stołowym, tenisie ziemnym mogliśmy obserwować kolejne gry naszych reprezentantów, a na Enoshima Yacht Harbour żeglarze kilku klas mieli rozgrywać kolejne wyścigi. Kolejne rozstrzygnięcia zapadłyby na olimpijskim basenie i nawet jeśli Polacy nie grali by tu pierwszych skrzypiec, to i tak zmagania pływaków przyciągnęłyby rzesze fanów. Oczywiście kontynuowane byłyby turnieje w siatkówce, piłce ręcznej, piłce wodnej, hokeju na trawie - akurat we wtorek w wykonaniu płci lepszej i ładniejszej, więc bez udziału polskich zespołów. Być może zabrakłoby nam na to czasu, by spojrzeć na parkiety - tak dużo emocji za 28 lipca szykowali nam gospodarze igrzysk.

 

To miał być polski dzień w Tokio, z medalami, dobrymi startami. Polska miała znaleźć się wysoko w klasyfikacji medalowej. Zawody sportowe miały trwać w sumie od 1:30 do około 16. Ich plan wyglądał DOKŁADNIE TAK. Identycznie będzie to wyglądało we wtorek 27 lipca 2021, bo program igrzysk, jak już pisaliśmy kilka razy, przesunięty został bez większych zmian w poszczególnych sesjach o dokładnie 52 tygodnie.

Bartosz Szafran

Od wielu wielu lat związany ze sportem czynnie jako biegający, zawodowo jako sędzia i medyk oraz hobbystycznie jako piszący wcześniej na ig24, teraz tu. Ponadto wielbiciel dobrych książek, który spróbuje sił w pisaniu o czytaniu.